Minął kolejny rok. W tym czasie przechodziłam przez różne meandry życia, decyzji lub ich braku, walki ze sobą i o siebie. Chcę powiedzieć, że bywało bardzo różnie. Patrząc na ten rok z lotu ptaka, mogę podzielić ten czas na krótkie wzloty, bolesne upadki i długie polegiwanie i lizanie ran. Od kilku tygodni biorę głębsze wdechy, stawiam pewniejsze kroki, czuję wewnętrzny spokój, uśmiecham się do siebie. Przetrwałam, przeżyłam, przeczołgałam się do tego, co mam teraz. A co mam? I nie mówię tu o kwestiach materialnych, bo już jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że nic mi po nich. A więc, co mam? Chyba większy porządek w głowie i w sercu. Chociaż mówiąc o tych „porządkach” wiem, że to praca na całe życie, a nie jednorazowy wysiłek, dokończone dzieło zwieńczone drinkiem z palemką. Nic bardziej mylnego. To jak mycie zębów. Tylko regularne praktykowanie przynosi pożądane efekty. Więc idąc za tą metaforą chyba szukałam i, wydaje mi się, że udaje mi się znajdywać odpowiednią dla mnie technikę dbania o moje uzębienie. Bo, żeby było śmieszniej, każdy człek potrzebuje i ma inną, dobrą dla niego, technikę. To tak jak z własnym stylem. Podpatrzy się u kogoś, skopiuje, a później na ulicy czuje się jak przebieraniec. A nie ma nic piękniejszego niż czuć się po prostu i aż SOBĄ. Żyć w prawdzie. Przecież to o prawdę zawsze mi chodziło.
Ale cudnie pisać tu. Wrócić do korzeni. To jakby spotkać się z dawnym przyjacielem i móc mu, to co ważne, opowiedzieć.
Za niecałe trzy miesiące zostanę żoną. Jakkolwiek abstrakcyjnie to dla mnie brzmi, czuję się z tym… spokojnie. I po prostu dobrze. Czuję, że to dopiero początek. Że wiele się dopiero zacznie, wiele się otworzy, wiele się zdarzy. Dobrego i, pewnie też, złego. Ale idę w to. ;)