Za mną kilka miesięcy sporego obciążenia psychicznego. Paradoksalnie przez cały ten czas miałam poczucie, że stoję w miejscu, że daję z siebie za mało, że wszyscy są o krok dalej ode mnie, a ja przysiadłam gdzieś na uboczu zanurzona w stagnacji. Cały czas jakiś wewnętrzny głos próbował pozbawić mnie nadziei, wracałam do wcześniej podjętych i wdrożonych w życie decyzji, kwestionując ich słuszność.
A życie po raz kolejny pokazało mi, że po burzy wychodzi słońce. Choć w tym wypadku była to przedłużająca się w nieskończoność mgła, w której błądziłam po omacku. Powoli opada. Było ciężko. Pomału ściągam ciężar z barków i rozglądam się z nadzieją za szansami, które czekają na mojej drodze. Po raz kolejny potwierdziło się w moim życiu to, że rzucając się na głęboką wodę i robiąc rzeczy subiektywnie niemożliwe, a w końcu osiągając cel - poziom szczęścia, satysfakcji i wiary w siebie szybuje mocno do góry. I tak chcę żyć.
Tylko muszę popracować nad etapem dążenia do „mety”. Co by się nie katować czarnymi scenariuszami, umniejszaniem swoich umiejętności, czy tym, co powiedzą i pomyślą inni. Wyznaczyć jasny cel, mieć świadomość, co dobrego czeka na końcu drogi i z tą wizją kroczyć nawet przez największe wyboje, wierząc w swoje siły, będąc dla siebie samej najlepszym kibicem i wsparciem, a nie wrogiem. Patrząc wstecz widzę, jak bardzo moja „głowa” może mnie zniszczyć, jak sama sobie utrudniam tyle spraw. Boję się tego. Kontynuuję zatem przekształcanie wewnętrznej surowej tyranki w czułą przewodniczkę.
"To czego brak niech będzie jak sekret
Chcę czytać to z oczu Twych codziennie"💗